Zaufanie najwyższą formą kontroli

Dodano: 28 listopada 2021
Prace domowe

Zachęcamy do zapoznania się z pierwszym z serii felietonów Pani Kornelii Orwat mamy i autorki książki "Droga w nieznane?", od wielu lat związanej z edukacją domową. Autorka w swoich felietonach będzie dzieliła się z Czytelnikami swoim doświadczeniem edukacji domowej oraz spostrzeżeniami, jak poradzić sobie z wyzwaniami stojącymi przed tymi, którzy decydują się na taką formę nauki dzieci.

Zaufanie najwyższą formą kontroli 

Felieton Kornelii Orwat 

Pewnego jesiennego przedpołudnia 2012 roku po niedzielnej mszy świętej dla dzieci podeszłam do siostry Bernardyny, katechetki z naszej osiedlowej podstawówki i powiedziałam: 

– Siostro, chciałam zgłosić syna do Pierwszej Komunii Świętej.
– A z której jesteście szkoły?
– Jesteśmy w edukacji domowej, uczymy się sami.
– Aha – odparła siostra i bez dalszych dociekań, o co chodzi z tą edukacją domową, dopisała Sergiusza do grupy pierwszokomunijnej, wzięła ode mnie adres e-mail, po czym kazała zgłosić się za tydzień, po kartkę z programem przygotowań. Okazało się, że był to rozpisany na cały rok szkolny harmonogram uczenia się (i – jak przypuszczam – zaliczania przez dzieci w szkole) Małego Katechizmu. Kiedy zapytałam, czy Sergiusz ma się do siostry zgłaszać na zaliczenia, tylko się uśmiechnęła i powiedziała, że nie, nie ma potrzeby. Ma się zgłosić przed samą Pierwszą Komunią Świętą na rozmowę z księdzem, który prowadzi tę grupę. 

Podobny scenariusz powtórzył się kilka lat później, gdy do I Komunii Świętej szedł nasz młodszy syn, Cyryl. Tym razem rozmawiałam z siostrą Stefanią, ale tym razem zamiast kartki z harmonogramem nauki Małego Katechizmu dostałam w prezencie podręcznik do religii dla klasy trzeciej. 

Obie siostry były dla nas niezwykle miłe, i mimo, że znały nas tak naprawdę tylko z widzenia, przy każdym spotkaniu zwracały się do chłopców po imieniu (pamiętały!). Ale tym, co mnie zaskoczyło najbardziej, był fakt, że obdarzyły nas zaufaniem. Że nie kierowały się nauczycielską mantrą: nauczyć, sprawdzić, ocenić. Że nie usłyszałam od nich słów takich jak: „zaliczenia” czy „egzamin”. Nie usłyszałam, że „musimy” na coś chodzić i podpisywać listy obecności czy prowadzić „książeczki z podpisami od księdza”, by zostać „dopuszczonymi” do Pierwszej Komunii Świętej.

 Oczywistą oczywistością było dla mnie, że będziemy uczestniczyć w parafialnych przygotowaniach i według ogłoszonego harmonogramu chodzić na dedykowane msze święte czy nauki dla rodziców. Oczywistym też było, że będziemy katechizować dziecko w domu. Przecież nie przystępuje do sakramentu na pokaz czy dla odhaczenia kolejnego punktu w życiorysie. A gdyby nawet tak było, to czy wymaganie zaliczeń i podpisów coś by w tej kwestii zmieniło? 

Zaufanie, jakim zostałam obdarzona przez siostry katechetki jako mama dziecka w edukacji domowej było dla mnie bardzo budującym doświadczeniem. 

Bo – choć sposób, w jaki funkcjonuje powszechny system edukacji każe domniemywać, że zupełnie o tym zapomniano – im bardziej poważnie jesteśmy traktowani i obdarzani zaufaniem, tym bardziej nie chcemy tego zaufania zawieść. 

Jako mama w edukacji domowej jestem – wraz z mężem – odpowiedzialna za całokształt wychowania i edukacji naszych dzieci. To właśnie jedna z najpiękniejszych, a zarazem najtrudniejszych rzeczy w edukacji domowej: fakt, że nie możemy, mówiąc kolokwialnie, zwalić całej roboty na szkołę, przedszkole, nauczycieli i katechetów. Nie możemy (i chyba nawet nie chcemy) powiedzieć, że „ktoś” naszych dzieci czegoś nie nauczył, coś w ich wychowaniu zaniedbał. 

Nie umiemy (i z pewnością nie chcemy umieć) zrzucić na siostry katechetki odpowiedzialność za to, jak nasze dzieci zachowują się, przykładowo, podczas prób do uroczystości rocznicy Pierwszej Komunii Świętej. Piszę to nie bez kozery. Piszę to, ponieważ do dziś pamiętam swoją konsternację (i oburzenie!), gdy zobaczyłam, jak siostra katechetka bezskutecznie próbuje zapanować nad rozbrykaną grupą dzieci, podczas gdy ich rodzice siedzą w ostatnich rzędach kościelnych ławek i udają, że… ich tam nie ma. 

Być może ta ich postawa była spowodowana zaufaniem, jakim obdarzyli katechetkę? Nie wiem. 

Edukacja domowa opiera się na zaufaniu. Na zaufaniu rodziców do dzieci (że poradzą sobie z nauką bez szkolnego bata nad głową). Na zaufaniu rodziców do samych siebie (że udźwigną tę odpowiedzialność, która – nawiasem mówiąc – tylko z pozoru wydaje się trudniejsza do udźwignięcia niż podległość wobec szkoły). Na zaufaniu urzędników do rodziców. Co prawda to ostatnie można by opisać za pomocą starego sloganu: „kontrola najwyższą formą zaufania”, bo nasze dzieci w edukacji domowej są zobowiązane zdawać coroczne egzaminy klasyfikacyjne, ale dzięki i za to. 

Edukacja domowa to niełatwa, lecz piękna droga w nieznane, którą opisywałam na moim blogu Kornelia O…, a o której napisałam ostatnio również w książce „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących”. 

W następnym felietonie napiszę o tym, jak wygląda katecheza w edukacji domowej na przykładzie naszej rodziny. 

*** 

Garść cytatów o edukacji domowej z książki „Droga w nieznane? Edukacja domowa dla początkujących”:

*** 

Edukacja domowa to – mówiąc językiem prawniczym – spełnianie obowiązku szkolnego poza szkołą. Mówiąc językiem zrozumiałym dla przeciętnego słuchacza – studia zaoczne. 

*** 

Wyobrażając sobie edukację domową, mogłaś wyobrazić sobie cokolwiek. Cokolwiek, co można robić w życiu. W domu. Poza domem. Raczej nie w szkole. A przynajmniej nie w całymi dniami w szkole. Aby nauczyć się nazywać kolory, zwierzęta, odróżniać pory roku, śpiewać, rysować, lepić z plasteliny, czytać, liczyć i pisać... dzieci naprawdę nie potrzebują chodzić do przedszkola czy szkoły. 

*** 

Jestem zdania, że uczenie się jest naturalnym skutkiem naturalnej ciekawości świata, a nie procesem, który można wywołać przez wywieranie presji, czyli tak zwane motywowanie, zachęcanie, zanęcanie, nagradzanie czy karanie.

*** 

Mama i tata w edukacji domowej nie mają łatwego zadania. Muszą być nienachalni, ale zachęcający i motywujący. Muszą wybadać i wyczuć, co na które dziecko działa, a co nie. Co które dziecko lubi, a czego nie lubi. Jakie są jego słabe i mocne strony.    

Redaktor Naczelna

Redaktor naczelna

Anna Konarzewska-Żuczek

redaktor z wieloletnim doświadczeniem publikacji dla katechetów i parafii
Masz pytanie do eksperta? Napisz: [email protected]